11 września wstrząsnął światem.
Pojawiło się nowe przerażające oblicze terroryzmu.
Czy jesteśmy bezradni? W jakimś
sensie tak. Przecież zwyczajnie nie da się wszystkiego zabezpieczyć, nie da się
zapobiec wszystkim próbom ataku.
12 września w świtem nad mym
miastem leciały zwykłe samoloty. Irracjonalnie bałam się, choć wiedziałam, że
pewnie helikopterem przewożą rannego, albo serce, aby komuś ratować życie… Bałam
się owej nocy o rodzinę , małe jeszcze
dzieci, nie wyobrażałam sobie przyszłości… a przecież mimo wszystko w kolejne
dni, miesiące i życie toczyły się dalej.
Pamiętam jak 11września ludzie w supermarkecie zatrzymali się przed
działem z telewizorami. Zrobiło się cicho…
W myślach widziałam cierpiących i
, współczułam tym, którzy stracili
bliskich.
Od tamtej pory nie doszło do
wielu planowanych ataków, ale zbyt wiele okazało się skutecznych. Konsekwencje
zawsze są takie same. Cierpią ludzie, giną dzieci, rodzice, przyjaciele…
Każdy zamach jest wstrząsem,
tragedią… Dla bliskich ofiar jest najgorszym dniem w życiu. A dla nas, szczęśliwców, których nie dotknął
bezpośrednio? Tym razem nam się udało!
Mam wrażenie, że podświadomie
wypieramy myśli, że przecież też mogliśmy być w Paryżu czy Barcelonie, w złym
miejscu, w złym momencie, że w Polsce też nie możemy czuć się bezpieczni. Mam wrażenie, że przyzwyczailiśmy się do
zamachów. Stały czymś, co może się zdarzyć, częścią globalnej rzeczywistości.
Oczywiście szokują nas,
przerażają, wywołują lęk, ale są to inne przeżycia niż paręnaście lat temu.