Wirtualna normalność
Na chodniku odsuwamy się od siebie, patrzymy podejrzanie,
może to chory myślimy, może nosiciel, myję klamki, produkty kupione w sklepie,
do sąsiadki nawet nie wchodzę, podaję jej tylko zakupy z apteki, patrzę przez
okno... pusto, ktoś tylko chodzi z psem. Wracam do smartfona. Patrzę, kto jest
na Messengerze, przeglądam socjal media. Szukam wirtualnego znaku życia.
Świat wirtualny stał się jedynym dostępnym, jedynym, gdzie
jeszcze próbują żyć resztki normalności. Przecież praca też jest wirtualna. Nie
widzę reakcji uczniów, nie widzę radości w oczach, ani znudzenia, czasami z
kimś porozmawiam na messengerze. Ów szklany wizerunek musi wystarczyć.
Zarzucano nam ,że upadają relacje w Realu... To prawda, dużo
czasu spędzaliśmy w necie, ale to był czas dobrowolny, oprócz tego żyliśmy w
świecie niewirtualnym. Internet był jego składnikiem. Niektórzy uzależnili się,
tak jak uzależnili się od papierosów, alkoholu, narkotyków, pracy .Teraz
Internet jest jedynym, co nam zostało ... Nie wystarcza, nie zastąpi widoku
bliskiej osoby, koleżanki
z pracy. Dobrze, że jest. Nie wyobrażam sobie dziś
funkcjonowania bez netu
Przeraża mnie
świadomość braku wpływu na przyszłość. Nie wiem co będzie za miesiąc, nie wiem
kiedy będzie normalnie. Wyszłam z psem, na ulicy było sporo ludzi. Kiedyś
pewnie nie zauważyłabym ich. Przeszłam na drugą stronę. Potrzebowałam głupiego
dżemu. Weszłam do sklepu.Za dużo osób. Wyszłam.
U weterynarza
zabrali psa do gabinetu. Nie mogłam wejść z nim jak zwykle. Rozmawiałam
z dziećmi…
na Skypie.
Patrzymy teraz
na siebie nie jak na ludzi ,ale jak na potencjalnych nosicieli śmiercionośnego
wirusa
.Więc, patrzę przez okno na ledwie żywe miasto, na budzącą się wiosnę, na .pierwsze liście