Lipiec. Środek lata. Powinnam być w Tatrach.Tak
wystraszyłam się wzrostu zachorowań w regionie, tłumów na szlakach. Podjęłam
decyzję racjonalną w trosce o rodzinę, aby nic im nie przywlec. Jednak tęsknię
za górami, owa tęsknota boli. Patrzę na fotki ukochanych miejsc, wspominam
wysiłek na górskich szlakach. To są tylko wspomnienia, tak bardzo chciałabym
tam być... Może później w jakiś wrześniowy weekend, gdy będę miała wolne, może...
? Brakuje mi powiewu wiatru i zachodzącego słońca podczas schodzenia z gór, brakuje mi gór.
Znów ponad 1000 zakażeń w regionie małopolskim. Wiem, że zrobiłam dobrze, ale mimo
to tęsknię...
Zamknęli nas w domu. Wtedy była
znikoma ilość zakażeń w porównaniu z październikiem Zdawaliśmy sobie sprawę, że
wirus szybko nie odpuści, ale gdzieś w podświadomości mieliśmy nadzieję, że
będzie dobrze. Balisny się i tęskniliśmy do bliskich, do znajomych, do pracy, szkoły. Chcieliśmy pójść do lasu, pobiegać po parku, pochodzić po
galerii, obejrzeć spektakl..., tęskniliśmy do normalności. Święta bez bliskich,
praca w domu. Normalność nie wróciła, ale odzyskaliśmy trochę wolności. Zaczęliśmy się przyzwyczajać,
wypierać zagrożenie, zapominać, że wyjście do sklepu było wyprawą. Dwa miesiące w domu zrodziło
lęki. Chcę żyć normalnie, ale bezpiecznie czuję się w domu. Wychodzę, zaczynam powoli
normalnie funkcjonować, choć organizm czasem krzyczy : „nie!” Początkowo unikam ludzi, z dzieckiem nie idę do parku, tylko szukam pustych
miejsc. Z czasem otworzyli place
zabaw, zaczęliśmy być tam codziennie.
Pierwsze raz jadę na rowerze, wydaje mi
się, że nie mam siły, że za daleko, szukam pretekstu, aby wrócić .Potem jest już
dobrze, robię 20 km dziennie .
Październik.
Wrócilismy do pracy. Cieszę się z
normalnych lekcji, rozmów z koleżankami i uczniami. Jednak jestem inna, nie
"czepiam się" tak o szczegóły, odpuszczam. Tylko jak poradzić sobie z przeładowanym programem? Próbuję nauczyć myślenia, do matury zdążą wykuć
wszystko.
Czy jest normalnie ? Nie!
Rozmawiamy, cieszymy się, pracujemy ,ale w tle widzimy coronowirusa. Wypieramy
zagrożenie, aby toczyć zwyczajne życie, ale wciąż myślimy o bliskich i znajomych. Potwierdzonych założeń jest coraz więcej .Wszystko
wymyka się spod kontroli. MEN nie chce nauczania zdalnego. Ja też nie tęsknię
do tej formy, ale uważam, że ograniczyłoby to kontakty, zmniejszyło tłok w komunikacji miejskiej. Ochronilibyśmy w ten sposób wielu ludzi. Przeciez tak naprawdę nie
wiem, czy ja nie jestem nosicielem, czy uczniowie nie przechodzą choroby
bezobjawowo? Logika mówi, że przynajmniej ta grupa siłą rzeczy miałaby mniej
kontaktów. Z drugiej strony tak bardzo chcę być w klasie z uczniami,
"walczyć", aby uczyli się, rozmawiać o ich problemach i o
blachostkach. Tak chcę coś zaplanować i wiedzieć, że będę mogła to realizować. Boję
się!
Chciałbym mieć przy sobie najbliższych, abyśmy w razie czego nie
byli rozdzieleni, abym mogła im pomóc, abym wiedziała, co się dzieje. Tak boję
się, że znów widzieć się będziemy tylko przez Skype'a. Teraz lęk jest większy. Boję się rozdzielenia, samotności, bezradności.
Jesiennieje świat. A my nie zauważamy już tego. Przez chwilę zauroczy widok
czewieniejącego klonu, konik z kasztanów zrobiony przez dziecko. Potem wraca
rzeczywistość covidowa i poczucie bezradności. Mam wrażenie , że
przyszłość zależy od szczęścia. Może nie zachorujemy, a jeśli to może lekko,
może przetrwamy? Jak żyć normalnie, gdy najpiękniejszy sen, przerywają
informacje o kolejnych chorych, o zmarłych?
Jednak nauczanie zdalne. Dobra decyzja. Ale... minął miesiąc, poznałam nowe
klasy, mam naprawdę super klasy pierwsze w tym roku. Zawiązała się między nami
jakaś nić porozumienia, jakaś "chemia" mimo pierwszych uwag i
jedynek. Teraz znów będziemy się widywać tylko przez ekran. Wiem, że tak trzeba,
ale tak bardzo lubię uczyć, być z młodzieżą , z ich problemami, postrzeganiem
rzeczywistości. Lubię te zwykle problemy, zmęczenie i euforię, wkurzanie się.
Zapomnieli o
podstawówkach. Przeciez starsze dzieci mogą same zostać w domu. Rodzice nie
muszą brać zwolnienia. Mam wrażenie, że władza działa po omacku. Może warto było
wcześniej zamknąć szkoły, albo pozwolić działać dyrektorom? W miastach odrazu
zrobiłoby się luźniej w komunikacji? Może parę istnień uratowalibyśmy ?
Znów przypomina mi się „Dżuma”
A.Camus. Dziś mamy "dżumę" ogólnoświatową .Bohaterowie Camus mogli
uciec, wystarczyło wydostać się poza granice Oranu. Nie robili tego, ale mieli
świadomość, że gdzieś istnieje bezpieczny świat, że bliscy, którzy tam zostali
są bezpieczni. My nie mamy, gdzie uciec! Camus twierdził, że aby zmierzyć się z
absurdem egzystencji, że złem, totalitaryzmem, z epidemią, trzeba "robić
swoje", nie zgadzać się na zło. Nam też tylko to zostało. Pozostał heroizm
walczących bezpośrednio z chorobą, heroizm nas wszystkich zmagających się z
lękiem, poczuciem braku możliwości planowania przyszłości, Dżuma w powieści Camus, a bardziej w adaptacji filmowej powieści, stała sie pretekstem dla antydemokratycznych posunięć władzy. Pod pretekstem Covida też mozna zrobić wszytko. Mądrzy, uczciwi rządzący, bedą działać w imię dobra ludzi, inni wykorzystają coronowirusa dla swoich celów.
Listopad 2020